Celem niniejszego szkicu nie jest bynajmniej relacja dotycząca sporu o istnienie czasu wolnego. Nic w zasadzie o takim sporze mi nie wiadómo. Rzecz dotyczy raczej mojego zakwestionowania istnienia czasu wolnego jako takiego i kontekstów istnienie owego czasu uzasadniających – a więc mojego wejścia w spór z tego typu poglądami. Otóż uważam – być może przewrotnie – że gdy przyjmie się za najczęściej stosowanymi rozróżnieniami, że czas wolny jest czasem wolnym z tego względu, że jest wolny od pracy – to może się okazać, paradoksalnie, iż wszystko, co robimy, co czynimy, całe nasze postępowanie, wszystkie czynności związane z pracą, z obowiązkami oraz wszystkie inne pozostałe czynności lub raczej różne formy aktywności o charakterze fizycznym, psychicznym, relacyjnym (w relacji do innych osób i bytów sakralnych w sensie religijnym i pozareligij- nym) mają miejsce w czasie wolnym od innych form aktywności, tj. czynności związanych lub niezwiązanych z pracą, które mogą mieć przyjemne lub nieprzyjemne własności. Podkreślam raz jeszcze, że wszystko, cokolwiek czynimy, robimy w czasie wolnym od innych zajęć – związanych lub niezwiązanych z naszymi obowiązkami. Po prostu, nic nie możemy dodatkowo robić w czasie już przez nas zajętym. Nawet jeżeli spędzamy czas przyjemnie, to jest to czas wypełniony, zajęty przyjemnościami. Nie jest to czas wolny od przyjemności, tylko przez nie zapełniony – czyli jest to czas zajęty, a nie czas wolny. W związku z tym następne przyjemności mogą mieć miejsce, inne formy aktywności mogą się pojawić po zakończeniu poprzednich, w czasie wolnym od poprzednich. W tym rozumieniu czas wolny znaczy tylko tyle, że jest to czas niezajęty przez cokolwiek innego. I traci na znaczeniu, a nawet traci sens używanie dotychczasowych ujęć czasu wolnego jako – w najszerszym z możliwych rozumieniu – czasu wolnego od pracy.